Łączna liczba wyświetleń

1849

wtorek, 7 czerwca 2011

Czy to rock, czy to grunge? Czyli recenzja płyty Foo Fighters - Wasting Light

Dzisiaj zebrałem się w sobie i po ciężkim dniu (głownie psychicznie...ojjj i to bardzo..) napisać kolejnego posta. W zamyśle miał być on o czymś związanym z muzyką, jakiś teledysk, może nowy kawałek zasłyszany w internecie... skończyło się na płycie. I to nie byle jakiej płycie - Foo Fighters Wasting Light to jedna z aktualnie najlepszych płyt rockowych wydanych ostatnimi czasy. Ale od początku...



Tak wygląda okładka albumu


Płyta Wasting Light to już 8 z kolei album studyjny zespołu Foo Fighters (dodam, że mojego ulubionego :D), wydany 12 kwietnia 2011 r. Biorąc po uwagę poprzednie albumy, ten różni się o nich. Pod wieloma względami jest to krążek inny, ale nie znaczy, że gorszy. Weźmy pod uwagę ilość singli promujących album. W przypadku wcześniejszych płyt czyli Echoes, Silence, Patience & Grace i In Your Honor, w których to występowało
odpowiednio 3 i 5 takich utworów, tutaj mamy zaledwie jeden. Piosenka Rope, która była "drogowskazem" dla Wasting Light została wydana 1 marca 2011 r. Jest to pierwszy utwór, w którym zespół zagrał w pełnym 5 osobowym składzie (czyli z Patem Smear'em).



Teledysk do piosenki Rope

Skąd wzięła się nazwa płyty? Interesujące pytanie... sam do końca nie potrafię na nie odpowiedzieć :D Chłopaki i producent wykorzystali fragment jednej z 11 piosenek nagranych na płycie - mowa o utworze Miss The Missery (numerek 9 na krążku). W ogóle jeśli mam mówić tutaj o czymś co zawiera na sobie muzykę... to o może o niej popiszę. A więc...

11 utworów pięknie dobranych i skomponowanych w idealną całość nadaje płycie coś takiego, co pozwala słuchać jej godzinami bez znudzenia. Nie ma tutaj równowagi, czy jak kto woli jednolitości. Każda piosenka jest inna... niektóre, takie jak Bridge Burning i White Limo mogą imponować zadziwiającym intro oraz motywem ostrego i pozytywnego brzmienia. Już wspomniany wcześniej utwór Rope, także wyróżnia się swoimi indywidualnymi cechami, które Foo Fighters pięknie eksponują podczas wykonywania tej piosenki.

Myślicie, że mamy tutaj też takie "szaraczki" - piosenki nagrane tylko po to by zapełnić wolne miejsce na taśmie... możecie się czasem pomylić. Wasting Light ma tą własność, że wszystko tutaj wydaje się być dograne do perfekcji i połączone w jedną całość. Alandria, These Days, A Matter of Time, czy Miss The Missery to kawałki prawdziwe, mające swoje "coś" i nie są tylko "tłem" dla innych. Mówiąc o wszystkich utworach nie mógłbym zapomnieć o niezwykle pozytywnym i dającym tzw. werwę Walk i, moim zdaniem, prawdziwym arcydziele jakim jest Back and Forth. Obie piosenki pokazują to co w graniu Foo Fighters jest najlepsze - ostre, ale utrzymane w pewnych standardach brzmienie i przekaz.

Zostały jeszcze dwa... te z kategorii "sami tego nie zrobiliśmy". O co mi chodzi? Chodzi mi o innych muzyków współpracujących przy nagrywaniu utworów. Biorąc pod skalpel Dear Rosemary i balladę rockową I Should Have Known dowiadujemy się o czymś czego normalny słuchać mógłby nie dostrzec. Przechodząc do rzeczy... przy pierwszym z wymienionych swój udział miał Bob Mould, wspomagając wokalnie Dave Grohla - głównego wokaliste. Przy drugim utworze można powiedzieć "reaktywacja Nirvany"...dlaczego? Ponieważ w niej na basie grał Krist Novoselic, czyli były partner Kurta Cobaina i Dave Grohla w najlepszym zespole grunge'owym jaki kiedykolwiek istniał. Sami Fightersi nie lubią i nie tolerują określania ich nową Nirvaną - chcą sami tworzyć odrębną muzykę i nie (że tak to nazwę) jechać na opinii poprzedników.



Krist pomaga dawnym kolegom w grze

Chyba opisałem już wszystkie kawałki po krótce... mam nadzieje, że dobrze mi poszło :D Na koniec chciałbym tylko dodać jeszcze dwie informacje o Wasting Light. Pierwsza to sposób nagrywania albumu. Niby studio i niby wszystko okej, ale... kto nagrywa płytę w garażu ? Tak... Foo Fighters. Wszyscy razem w garażu Dave'a... noi jakoś się udało. Zajęło im to trochę, bo aż pół roku (16 sierpnia 2010 - 3 stycznia 20011 ) ale widać, że oni sami jak i ich fani są z tego szczęśliwi :D

Druga rzecz warta uwagi to osoba producenta płyty. Kto to jest..? Pan nazywa się Butch Vig. Mówi wam to coś? Pewnie tak... przecież to on wyprodukował i wypromował album Nirvany Nevermind, który do dzisiaj sprzedał się w ilości 26 milionów egzemplarzy. No cóż... jak tak samo pójdzie z Wasting Light... to Dave i koledzy mogą być bardzo ucieszeni :D

Tak na zakończenie chcę polecić płytę wszystkich fanom dobrego rocka i pozytywnego ostrego brzmienia. I dodam jeszcze, że jestem szczęśliwym posiadaczem Wasting Light i naprawdę... jest się z czego cieszyć :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prosimy o kulturę...